- Czy Ty podsłuchiwałeś naszą rozmowę?- zapytała mnie będąc
jeszcze w lekkim szoku.
- To nie było tak, że chamsko stałem pod drzwiami i słuchałem. Po prostu przechodziłem obok drzwi i tak wpadło samo w ucho- posłałem jej najładniejszy uśmiech na jaki było mnie stać w tym momencie- Em przecież zdajesz sobie sprawę, że wkrótce i tak przyszedłby czas na taką rozmowę-
- Na taką rozmowę? Może zacznij w końcu nazywać rzeczy po imieniu- rzuciła beznamiętnie
- Dobrze. W końcu przyszedłby czas na rozmowę o naszej wspólnej przyszłości i o naszym ślubie- powiedziałem na jednym wydechu i czekałem na reakcję dziewczyny. Siedziała odwrócona twarzą do ściany i podziwiała oczami zdjęcia chłopaków- Em?-
- Tak Louisie masz rację- chyba jest zła bo użyła całego imienia- Trzeba taką rozmowę przeprowadzić więc?- spojrzała na mnie tymi cudownymi
- Więc ja Em… Ja- zacząłem się jąkać. Przecież to wszystko jest oczywiste i nie ma się czego bać. Dodawałem sobie otuchy w myślach i w końcu zacząłem- Emmo.- Ująłem jej dłoń i spojrzałem prosto w oczy- Jesteśmy ze sobą na tyle długo abym mógł w końcu powiedzieć co do Ciebie czuję. Gdzieś w głębi serca czuję, że jesteś tą jedyną, tą o której marzy się całe życie. Gdy usłyszałem jak dziewczynki pytają Cię o ślub wraz ze mną zrozumiałem, że moje uczucie jest jednak większe niż sądziłem. Dlatego chciałem z Tobą porozmawiać o naszej przyszłości. Musisz wiedzieć, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i warto było czekać na Ciebie całe 20 lat. Gdybyś mogła ujrzeć moje uczucie musiała byś iść wiele kilometrów a i tak nie znalazłabyś końca- powiedziałem i sam się sobie dziwiłem, że potrafię używać takich słów. Em nie robiła nic tylko spoglądała mi w oczy.
- Bardzo się cieszę, że kochasz mnie ponad wszystko ale Lou… Ja mam dopiero 17 lat- odezwała się w końcu Em- Ja również Cię kocham i pragnę spędzać każdą wolną chwilę z Tobą ale nie śpieszmy się z takimi decyzjami. Porozmawiajmy za 4 lub 5 lat. Wtedy już będziemy dojrzalsi i pewniejsi swoich uczuć.- poczułem ból rozdzierający moje serce. Nie miałem do niej żalu więc tym bardziej dziwny był ten ból. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy a ja nie chciałem przy niej się rozkleić. No jakby to wyglądało… Jednak ból na tyle był silny, że w końcu jedna po drugiej zaczęły wypływać z kącika oka.
- Lou ja nie chciałam Cię skrzywdzić. Nie miałam tego na myśli-
- Em to nie Twoja wina. Po prostu….- nie mogłem złapać powietrza. Poczułem, że zaczynam się dusić i spojrzałem tylko na Em
- Louis! Louis! Co się dzieje!!!- krzyczała. Chciałem jej powiedzieć o owym bólu ale zrobiło mi się czarno przed oczami i upadłem.
* oczami Em*
Wszystko było dobrze aż nagle Lou odwrócił ode mnie twarz. Nie rozumiałam tego gestu, więc nie mówiłam nic. W końcu znów odwrócił się do mnie a jego twarz była czerwona a w oczach miał łzy. Myślałam, że było to spowodowane moimi słowami, ale bardzo się myliłam. Po kilku słowach, które wydobył z trudem spojrzała na mnie i upadł. Byłam w szoku. Zaczęłam wołać Jay, która zjawiła się naprawdę bardzo szybko.
- Matko! Co się stało?- Zapytała podbiegając do syna
- Ja nie mam pojęcia. Rozmawialiśmy i nagle on upadł- tłumaczyłam nerwowo szukając telefonu. Gdy go znalazłam od razu wykręciłam numer na pogotowie a każdy sygnał wydawał mi się wiecznością
- Słucham?- Odezwał się w końcu głos mężczyzny. Przedstawiłam się i z grubsza opisałam całą sytuację
- Oddycha?- Zapytał. Sięgnęłam ręką do tętnicy szyjnej, ale pulsu nie wykryła
- Nie! Niech ktoś w końcu przyjedzie! On umiera! – Mówiłam do telefonu. Łzy toczyły się po mojej twarzy a facet powiedział, że postarają się jak najszybciej przyjechać. Jay siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Opanowałam łzy i zaczęłam racjonalnie myśleć. Przypomniał mi się kurs medyczny, który potrzebny był do szkoły baletowej. Ułożyłam Louisa na łóżku i jeszcze raz zbadałam puls. Nic! Nie pozostawało mi nic innego jak sztuczne oddychanie. Na podjeździe usłyszałam karetkę. Wszystko toczyło się w zawrotnym tempie. Młoda kobieta sprawdzała źrenice i zadawała mnóstwo pytań, na które odpowiadałam tak lub nie.
- Zatrzymanie akcji serca- Tyle udało mi się zrozumieć. Kobieta używała medycznych określeń odnośnie stanu Louisa. Podała jakieś leki uspakajające Jay a ja w tym czasie powiedziałam, Fellicitie, aby zajęła się mamą i domem. Złapałam płaszcz i ruszyłam za sanitariuszami do karetki. Z każdą minutą było coraz gorzej. Lou ciągle nie dawał oznak życia a ja nie chciałam uwierzyć w to, że mogę ponownie stracić to, co tak bardzo kocham. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Jechaliśmy bardzo szybko i w krótkim czasie znaleźliśmy się w szpitalu. Biegłam za nimi, ale drzwi zostały mi zamknięte przed nosem. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Szukałam telefonu w kieszeni, ale go tam nie było. Nie znałam numeru do żadnego z chłopaków, więc o telefonie do nich mogę zapomnieć. Zrezygnowana siadłam tuż pod drzwiami i czekałam na przebieg całej akcji.
Po blisko 10 minutach z Sali wyszła ta sama kobieta i spojrzała na mnie.
- Co z nim? Żyje?- Zapytałam podnosząc się z ziemi
- Spokojnie, zapraszam do mnie- Odpowiedziała i ruszyła przed siebie. Cóż innego mogłam zrobić jak tylko iść za nią? Nic. W końcu weszliśmy do małego białego gabinetu- Proszę usiąść – Powiedziała i wskazała krzesło. Usiadłam.
- To nie było tak, że chamsko stałem pod drzwiami i słuchałem. Po prostu przechodziłem obok drzwi i tak wpadło samo w ucho- posłałem jej najładniejszy uśmiech na jaki było mnie stać w tym momencie- Em przecież zdajesz sobie sprawę, że wkrótce i tak przyszedłby czas na taką rozmowę-
- Na taką rozmowę? Może zacznij w końcu nazywać rzeczy po imieniu- rzuciła beznamiętnie
- Dobrze. W końcu przyszedłby czas na rozmowę o naszej wspólnej przyszłości i o naszym ślubie- powiedziałem na jednym wydechu i czekałem na reakcję dziewczyny. Siedziała odwrócona twarzą do ściany i podziwiała oczami zdjęcia chłopaków- Em?-
- Tak Louisie masz rację- chyba jest zła bo użyła całego imienia- Trzeba taką rozmowę przeprowadzić więc?- spojrzała na mnie tymi cudownymi
- Więc ja Em… Ja- zacząłem się jąkać. Przecież to wszystko jest oczywiste i nie ma się czego bać. Dodawałem sobie otuchy w myślach i w końcu zacząłem- Emmo.- Ująłem jej dłoń i spojrzałem prosto w oczy- Jesteśmy ze sobą na tyle długo abym mógł w końcu powiedzieć co do Ciebie czuję. Gdzieś w głębi serca czuję, że jesteś tą jedyną, tą o której marzy się całe życie. Gdy usłyszałem jak dziewczynki pytają Cię o ślub wraz ze mną zrozumiałem, że moje uczucie jest jednak większe niż sądziłem. Dlatego chciałem z Tobą porozmawiać o naszej przyszłości. Musisz wiedzieć, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i warto było czekać na Ciebie całe 20 lat. Gdybyś mogła ujrzeć moje uczucie musiała byś iść wiele kilometrów a i tak nie znalazłabyś końca- powiedziałem i sam się sobie dziwiłem, że potrafię używać takich słów. Em nie robiła nic tylko spoglądała mi w oczy.
- Bardzo się cieszę, że kochasz mnie ponad wszystko ale Lou… Ja mam dopiero 17 lat- odezwała się w końcu Em- Ja również Cię kocham i pragnę spędzać każdą wolną chwilę z Tobą ale nie śpieszmy się z takimi decyzjami. Porozmawiajmy za 4 lub 5 lat. Wtedy już będziemy dojrzalsi i pewniejsi swoich uczuć.- poczułem ból rozdzierający moje serce. Nie miałem do niej żalu więc tym bardziej dziwny był ten ból. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy a ja nie chciałem przy niej się rozkleić. No jakby to wyglądało… Jednak ból na tyle był silny, że w końcu jedna po drugiej zaczęły wypływać z kącika oka.
- Lou ja nie chciałam Cię skrzywdzić. Nie miałam tego na myśli-
- Em to nie Twoja wina. Po prostu….- nie mogłem złapać powietrza. Poczułem, że zaczynam się dusić i spojrzałem tylko na Em
- Louis! Louis! Co się dzieje!!!- krzyczała. Chciałem jej powiedzieć o owym bólu ale zrobiło mi się czarno przed oczami i upadłem.
* oczami Em*
Wszystko było dobrze aż nagle Lou odwrócił ode mnie twarz. Nie rozumiałam tego gestu, więc nie mówiłam nic. W końcu znów odwrócił się do mnie a jego twarz była czerwona a w oczach miał łzy. Myślałam, że było to spowodowane moimi słowami, ale bardzo się myliłam. Po kilku słowach, które wydobył z trudem spojrzała na mnie i upadł. Byłam w szoku. Zaczęłam wołać Jay, która zjawiła się naprawdę bardzo szybko.
- Matko! Co się stało?- Zapytała podbiegając do syna
- Ja nie mam pojęcia. Rozmawialiśmy i nagle on upadł- tłumaczyłam nerwowo szukając telefonu. Gdy go znalazłam od razu wykręciłam numer na pogotowie a każdy sygnał wydawał mi się wiecznością
- Słucham?- Odezwał się w końcu głos mężczyzny. Przedstawiłam się i z grubsza opisałam całą sytuację
- Oddycha?- Zapytał. Sięgnęłam ręką do tętnicy szyjnej, ale pulsu nie wykryła
- Nie! Niech ktoś w końcu przyjedzie! On umiera! – Mówiłam do telefonu. Łzy toczyły się po mojej twarzy a facet powiedział, że postarają się jak najszybciej przyjechać. Jay siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Opanowałam łzy i zaczęłam racjonalnie myśleć. Przypomniał mi się kurs medyczny, który potrzebny był do szkoły baletowej. Ułożyłam Louisa na łóżku i jeszcze raz zbadałam puls. Nic! Nie pozostawało mi nic innego jak sztuczne oddychanie. Na podjeździe usłyszałam karetkę. Wszystko toczyło się w zawrotnym tempie. Młoda kobieta sprawdzała źrenice i zadawała mnóstwo pytań, na które odpowiadałam tak lub nie.
- Zatrzymanie akcji serca- Tyle udało mi się zrozumieć. Kobieta używała medycznych określeń odnośnie stanu Louisa. Podała jakieś leki uspakajające Jay a ja w tym czasie powiedziałam, Fellicitie, aby zajęła się mamą i domem. Złapałam płaszcz i ruszyłam za sanitariuszami do karetki. Z każdą minutą było coraz gorzej. Lou ciągle nie dawał oznak życia a ja nie chciałam uwierzyć w to, że mogę ponownie stracić to, co tak bardzo kocham. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Jechaliśmy bardzo szybko i w krótkim czasie znaleźliśmy się w szpitalu. Biegłam za nimi, ale drzwi zostały mi zamknięte przed nosem. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Szukałam telefonu w kieszeni, ale go tam nie było. Nie znałam numeru do żadnego z chłopaków, więc o telefonie do nich mogę zapomnieć. Zrezygnowana siadłam tuż pod drzwiami i czekałam na przebieg całej akcji.
Po blisko 10 minutach z Sali wyszła ta sama kobieta i spojrzała na mnie.
- Co z nim? Żyje?- Zapytałam podnosząc się z ziemi
- Spokojnie, zapraszam do mnie- Odpowiedziała i ruszyła przed siebie. Cóż innego mogłam zrobić jak tylko iść za nią? Nic. W końcu weszliśmy do małego białego gabinetu- Proszę usiąść – Powiedziała i wskazała krzesło. Usiadłam.
- Więc jest Pani siostrą tak?-
- Nie, jestem jego dziewczyną- odparłam
- W takim razie nie mogę Pani udzielić informacji na temat stanu Pana Tomlisona.-
- Ale jak to? Niech Pani postawi się w mojej sytuacji. Proszę- powiedziałam a po mojej twarzy spłynęły łzy
- No dobrze. Więc Pan Tomlison miał zapaść. Zapaść na tle alergicznym. Proszę się nie obawiać. Jego życiu już nic nie zagraża. Jednak przez kilka najbliższych dni będzie utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. -
- A wiadomo, co wywołało tę reakcję?-
- Tak, był to imbir.- Odpowiedziała lekarka
- To bardzo możliwe. Piliśmy herbatę z imbirem. Czy mogę go teraz zobaczyć?- Zapytałam
- Tak, ale proszę niech to będzie krótka wizyta. Pokój 13- wyszłam a raczej wybiegłam z gabinetu bardzo szybko. Pognałam pod 13 i ujrzałam śpiącego Lou. Wyglądał naprawdę jakby spał i nie przejmował się niczym. Zaczęłam płakać. Podeszłam do niego i chwyciłam zimną dłoń. W chwili, kiedy ją ujęłam zdałam sobie sprawę, że mogłabym już tego nigdy nie zrobić. Uświadomiłam sobie, że mogłam go stracić na zawsze. Nie wiem ile czasu tam siedziałam, ale w pewnym momencie poczułam czyjąś dłoń na barku. To był Zayn.
- Zayn jak dobrze, że jesteś!- Zerwałam się i przytuliłam mulata.
- Nie musisz dziękować. Chodź. Jedziemy do domu. -
- Nie ma mowy a Lou?-
- On już nigdzie nie pójdzie ani nic mu się nie stanie. On tak samo jak
Ty potrzebuje odpoczynku- powiedział chłopak wziął mnie na ręce. Na korytarzu ujrzałam
resztę cudownej piątki i ruszyliśmy do wyjścia. Na dworze padał śnieg, który
mieszał się z moimi łzami. Nie wiedziałam jak mam teraz postąpić.- Nie, jestem jego dziewczyną- odparłam
- W takim razie nie mogę Pani udzielić informacji na temat stanu Pana Tomlisona.-
- Ale jak to? Niech Pani postawi się w mojej sytuacji. Proszę- powiedziałam a po mojej twarzy spłynęły łzy
- No dobrze. Więc Pan Tomlison miał zapaść. Zapaść na tle alergicznym. Proszę się nie obawiać. Jego życiu już nic nie zagraża. Jednak przez kilka najbliższych dni będzie utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. -
- A wiadomo, co wywołało tę reakcję?-
- Tak, był to imbir.- Odpowiedziała lekarka
- To bardzo możliwe. Piliśmy herbatę z imbirem. Czy mogę go teraz zobaczyć?- Zapytałam
- Tak, ale proszę niech to będzie krótka wizyta. Pokój 13- wyszłam a raczej wybiegłam z gabinetu bardzo szybko. Pognałam pod 13 i ujrzałam śpiącego Lou. Wyglądał naprawdę jakby spał i nie przejmował się niczym. Zaczęłam płakać. Podeszłam do niego i chwyciłam zimną dłoń. W chwili, kiedy ją ujęłam zdałam sobie sprawę, że mogłabym już tego nigdy nie zrobić. Uświadomiłam sobie, że mogłam go stracić na zawsze. Nie wiem ile czasu tam siedziałam, ale w pewnym momencie poczułam czyjąś dłoń na barku. To był Zayn.
- Zayn jak dobrze, że jesteś!- Zerwałam się i przytuliłam mulata.
- Nie musisz dziękować. Chodź. Jedziemy do domu. -
- Nie ma mowy a Lou?-
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No tak... Smutno mi bo jest was coraz mniej.:[ Dzisiaj tylko 44 wyświetlenia. To mało. Nie wiem czy będę dalej pisać bo wydaje się to bez sensu. Ja tu się staram a wy co? :] proszę, komentujcie to chociaż... Dajcie mi powód do pisania :]
Bez sensu no co ty? Twój blog jest po prostu zajebisty. Już na wstępie muszę przeprosić że przez ostatnie di nie komentowałam. Wyjechałam na parę dni, akórat do miejsca w którym internetu brak. Nie wiem czy mnie posłuchasz, ale proszę, proszę, proszę, proszę nie zamykaj bloga. Wracając do rozdziału jest po prostu świetny chociaż trochę szkoda Lou. I'm yours forever!xxx
OdpowiedzUsuńl
nie no nie musisz się tłumaczyć. Tylko nie wiem czy opłaca się to pisać jak praktycznie nikt nie czyta tego.... -.-
UsuńMi się bardzo podoba i choć ogranicza mnie ostatnio brak czasy to i tak staram się komentować każdy rozdział :D
OdpowiedzUsuńProoooszę .. niech ona będzie z ZAYNEM !!
Pozdrawiam : http://youthislikediamondsinthesun.blogspot.com/
Jak mniemam uwielbiasz Zayna :D
UsuńCzłowieku nawet nie żartuj!!! Ja tego bloga dopiero wczoraj znalazłam i czytałam wczoraj do 2 w nocy i dziś jak tylko mialam wolne i właśnie skonczyłam ;-) to jest po prostu genialne, nawet nie myśl o przerywaniu pisania. A co do komentowania to na własnymprzykładzie to moge powiedzieć że to z lenistwa.:-P ja czytam przykładowo na fonie co już jest dość niewygodne a z komentami to dopiero męka. Ale wracając do tematu to naprawdę zazdroszcze talentu, wciąga jak nie wiem a chwilami to nawet oczy mi się szkliły :-* Błagam pisz dalej <3 z ręką na sercu moge powiedzieć że to najlepszy blog jaki czytałam (a troche ich było ) mimo że nie jest z Zaynem w roli głównej ale jakoś to przeżyję mam nadzieję :-*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mnie poruszył Twój komentarz! Kurdę.... Czytam go setny raz i nie mogę się nacieszyć. :] Bardzo mnie cieszy, że podoba się to co pisze ale sama sądzę, że mogłabym się bardziej starać ale jest jak jest. Nie musisz się aż tak poświęcać aby komentować o z fona. Nie jestem aż tak wredna. Bardzo Ci dziękuję za każde słowo. :] xxx
Usuńweź nawet nie mów że przestaniesz bo normalnie Cię zabiję ja tu siedzę i czekam aż ty dodasz rozdziały piękny jak zawsze a ty mi tu mówisz że chcesz przestać pisać , nie ma mowy ! :*
OdpowiedzUsuńDziewczyny jesteście tu? Komentujemy dla cudotwórcy tego bloga! Niech pisze pisze nam :)!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, taki wzruszający... Mam nadzieję, że Loui wyjdzie z tego. Mam też nadzieję, że ten blog tak szybko się nie skończy, bo uwielbiam go czytać.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio nie komentowałam, bo ledwo co mogę przeczytać rozdział.
No wiesz szkoła i inne duperele takie jak lekcje czy nauka. Nie wspominając o pisaniu własnego bloga.